Dlaczego w Czechach nie ma kolejek do lekarza?Czesi nie wiedzą, co to jest prywatna służba zdrowia, bo publiczna działa na tyle dobrze, że w głowach im się nie mieści, by leczyć się prywatnie. Nic dziwnego. Na wizytę do specjalisty z dzieckiem w przychodni czeka się zaledwie 2-3 tygodnie. 80% społeczeństwa jest zadowolona z opieki zdrowotnej. W czym tkwi sekret? W konkurencji miedzy płatnikami i większymi nakładami.
W Czechach jest kilku płatników, którzy zawierają ze szpitalami i przychodniami kontrakty, płacąc im określony ryczałt. Największym zakładem ubezpieczeń zdrowotnych jest Powszechny Zakład Ubezpieczeń Zdrowotnych. Pozostałe cztery zakłady to branżowe kasy chorych np. bankowa czy wojskowa.
Zakłady konkurują między sobą. Pacjent może raz do roku zmienić kasę, ale ubezpieczycielom zależy im na tym, by ten u nich pozostał. Dlatego, że im bardziej skomplikowany zabieg przejdzie w którymś szpitalu, tym więcej kasa chorych na nim zarobi.
Lekarze w przychodniach dostają pieniądze za każdego przyjętego chorego. Szpitalom kasy chorych oddzielnie płacą za hospitalizację i badania. Osobno opłacają leki i operacje. Na ten ostatni cel szpital otrzymuje roczny ryczałt.
Placówki muszą tak gospodarować pieniędzmi z ryczałtu, by starczyło im do końca roku. Konkurencyjność między kasami chorych powoduje, że pilnują, czy pacjenci są leczeni w ośrodkach według standardów. Jeśli personel medyczny nie dochowuje wytycznych, szpital może nie otrzymać zapłaty.
Co kilka lat publikuje się dyrektywy wyznaczające maksymalny czas, jaki pacjent może czekać na wizytę lub zabieg od zapisu. Te placówki, które go przekroczą, nie powinny mieć podpisywanych kontraktów z ubezpieczalniami. Oficjalnie oczekiwanie na wizytę lekarza pierwszego kontaktu czy ginekologa nie może przekraczać 35 minut, chirurga – 45 minut. Operacja zaćmy musi zostać przeprowadzona w ciągu 30 tygodni od daty rejestracji, a operacja endoprotezy stawu biodrowego - do roku. U nas czeka się kilka lat.
Czeski pacjent dopłaca też do leczenia w publicznych placówkach. Przykładowo jeśli przyjdzie wieczorem na ostry dyżur w szpitalu, a jego problem nie okaże się nazbyt poważny i można go rozwiązać następnego dnia u lekarza rodzinnego, wówczas zostawia w szpitalu ok. 15 zł. To zmniejsza kolejki na SOR-ach, które w Polsce są zmorą. Do niedawna funkcjonowały jeszcze dopłaty pacjentów do wizyt u specjalistów, ale poprzedni rząd wygrał wybory dzięki socjalistycznym zapowiedziom i je zniósł.
Czeskie nakłady na służbę zdrowia są wyższe i opierają się głównie na składkach. Wynoszą 7,8% PKB, gdy w Polsce 4,7% PKB. Co ciekawe Czesi inwestują w nieco inne obszary ochrony zdrowia niż Polacy. Wchodząc do naszych przychodni lub szpitali pacjentowi rzucają się w oczy nowoczesne wnętrza. W Pradze zaś wnętrza przychodni do najestetyczniejszych nie należą [strasząc raczej ustrojem słusznie minionym], ale za to opieka lekarska i zakres badań jest na najwyższym poziomie.
Podstawowa pensja specjalisty w szpitalu to mniej więcej 11 000 zł, a ponieważ zaczyna ich brakować, to w wielu szpitalach sięga już 16 000 zł. Lekarze w szpitalu trzymają się raczej jednego miejsca pracy. Pracują w dzień, mając w miesiącu dodatkowo płatne 3-4 dyżury nocne. Po zakończeniu pracy nie pędzą do prywatnych gabinetów, bo Czesi są nie przyzwyczajeni do tego, aby płacić dodatkowo za leczenie ponad to, co odprowadzają w ramach składki zdrowotnej. Do dentysty prawie wszyscy Czesi chodzą na kasę chorych.
Czeski system zdrowia jest dość wydolny i tej organizacji powinniśmy się od nich uczyć. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że nasi południowi sąsiedzi często chodzą do lekarza. Ok. 17 razy na rok, podczas gdy Polacy 12. Wszystko to działa sprawniej, bo nakłady na służbę zdrowia są w Czechach wyższe [i system zorganizowany jest dużo efektywniej].