Chciałbym podyskutować z Wami na temat uważany powszechnie za "oczywiście oczywisty" i zamknięty. Skąd on? A bo jakoś tak ostatnio natknąłem się na kilka filmów i materiałów traktujących o tym, że takie pewniki wtłaczane w szkołach jak różne "formy przejściowe" będące wynikiem "pozytywnych mutacji" itp. są zwykłym, choć niezwykle realistycznie wyglądającym science-fiction, a prawdopodobieństwo abiogenezy (powstania życia z materii nieożywionej) jest nieprawdopodobnie mniejsze niż znalezienie jednego atomu(!) w całym znanym nam dotąd Wszechświecie.

Najprostszym argumentem są bakterie beztlenowe, które mogą żyć w skrajnie skażonym środowisku i bez problemu wydawać "potomstwo". Po co angażować się więc w bardziej złożone struktury, skoro ta wydaje się być najbardziej optymalną formą? Po co narażać się na ryzyko i marnotrastwo energii, skoro najprostsze organizmy mają najlepsze możliwości przystosowania, więc i przeżycia, a zgodnie z prawem doboru naturalnego wszystkie zbędne elementy powinny być eliminowane? Podważanie uleżałej teorii nie jest zaś jakimś "wierzeniem w krasnoludki", bowiem wiele nietuzinkowych postaci ze świata nauki (w tym noblistów) również jest sceptyczna co do neodarwinowskiego hurra-optymizmu.
Z różnych tego typu zdań wyglądałoby na to, że możemy mieć do czynienia z podobnym zjawiskiem, jak z teorią globalnego ocieplenia, na której zbito biliony dolarów, a teraz wskutek obserwacji przeczących jej założeniom (coraz chłodniejsze zimy) ludzie zaczynają powątpiewać w jej prawdziwość. Tak samo wraz z postępem coraz trudniej jest dopasować ewolucję do nowych dowodów, a na pewno łatwiej trochę pogmatwać niż uczciwie dążyć do prawdy i np. w razie jakiejś pomyłki przyznać się "ups, myliliśmy się przez wiek i nasze doktoraty są dużo warte".

Co na ten temat myślicie?


Pozdrawiam,
pawelooss